poniedziałek, 29 grudnia 2014

ROZDZIAŁ VI

    Z sercem w gardle podbiegłam do konsoli naciskając kolejne klawisze i przyciski. To co się właśnie działo było wręcz niemożliwe. Żeby poskromić niemałą grupę uzbrojonych ochroniarzy potrzeba naprawdę wielu, wielu ludzi. Tylko jakaś potężna mafia potrafiłaby tego dokonać. Ale ja jestem, tu i teraz, nietknięta. Kto chciał się bawić moim kosztem? Nie miałam pojęcia. Myśli w mojej głowie latały na różne strony, tworząc niespójne i praktycznie niewiele dające domysły. Wiedziałam jedno, ostrożność i zdrowy rozsądek w tym momencie to mój priorytet. Potrzebowałam dwudziestu minut żeby znaleźć się na Redfern Street. Chociaż różnie bywa jeżeli chodzi o godziny szczytu w Sydney. Plan wymyśle w drodze na miejsce. Tylko... co miałam wymyślić nie mając bladego pojęcia o sytuacji w której się znajduję? Powinnam być na to przygotowana, jak zwykle to moja wina. Wyszłam pospiesznym krokiem z pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi na zasuwę. Nagle przypomniałam sobie o jednej rzeczy, ale nie byłam pewna czy nadal tam jest a to bardzo by mi się przydało. Pobiegłam schodami na górę, prosto do kuchni. Wyjęłam z zamrażarki paczkę paluszków rybnych. Rozerwałam kartonik a ze środka na ladę wypadły grube zwitki banknotów. Chwyciłam kilka, wypchałam nimi kieszenie a ostatni rulon, nie mieszczący się już w spodniach wepchnęłam do stanika.
    - Cholera. - syknęłam czując lodowatą rzecz przy skórze. Sięgnęłam po duży, kuchenny nóż z szuflady.
    Ruszyłam w stronę gabinetu ojca. Będąc przy drzwiach, zatrzymałam się przed wielkim portretem i zaczęłam się męczyć ze zdjęciem go ze ściany. W końcu sam upadł na podłogę, ukazując wmurowany sejf. Wykręciłam kod, drzwiczki odskoczyły. Ku mojemu zaskoczeniu w środku znalazłam rewolwer i zapasowe naboje. Jeżeli trzy naboje można nazwać zapasem. Aż trzy, czy raczej tylko trzy? Nie wiedziałam co mnie czeka. Odrzuciłam nóż za siebie i sięgnęłam po znalezisko.
    Zmartwiła mnie jedna rzecz.
    Nie słyszałam żeby ostrze upadło na posadzkę. Odwróciłam się i natychmiastowo przeszedł mnie dreszcz.
    Oto dwa metry dalej stał olbrzymi doberman zaciskający kły na rączce noża. Jak ten potwór się tu znalazł?
    Kolejny dreszcz przebiegł po moich plecach kiedy usłyszałam warkniecie z prawej strony. Przymknęłam oczy i zaczęłam przeklinać pod nosem. Uniosłam powieki. To żart? Kolejny mały niedźwiedź. Z wściekłością obnażał swoje zębiska. I myśląc ze nic mnie nie zaskoczy, odwróciłam głowę w lewo. Cóż za niespodzianka. W sumie już t r z y wielkie psiska zagradzały mi możliwą drogę ucieczki. Roześmiałam się histerycznie.
    Nagle zrozumiałam jedną rzecz. W ciągu sekundy spoważniałam.
    - Kurna. I co mam teraz zrobić? - To pytanie skierowałam chyba do samej siebie. - Nie mam wyboru. - w momencie, w którym bestie się poruszyły szybko załadowałam magazynek i strzeliłam między oczy zwierząt kłapających szczękami, które były tak wielkie, że wydawało się iż one same były nie z tej planety. Kolejno upadły wydając z siebie ostatnie żałosne skowyty. - Przepraszam. - mruknęłam sucho odwracając wzrok i wyminęłam zwłoki. Wsunęłam pistolet w pasek od spodni, nieważne że nie miał w środku kul. Sam jego widok powinien odstraszać.
    Wychodząc nałożyłam na siebie płaszcz. Przydałby się samochód. Szkoda, że jakiś kutafiutus mi go ukradł. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i pobiegłam przed siebie. Chłodne powietrze owinęło moją szyję. Zakryłam się szczelniej kurtką. Wszystkie miesiące poza lipcem i sierpniem to nic innego jak upał. Przyzwyczajona do wysokich temperatur, dosłownie zamarzałam kiedy nagle z trzydziestu stopni w czerwcu spadało do szesnastu w lipiec.
    Po chwili dotarłam do postoju taksówek. Szybko wskoczyłam do najbliższej
    - Redfern Street. - rzuciłam krótko w stronę kierowcy. Chudy dziadziuś odłączył się od postoju taksówek obierając kierunek na północ. Zapięłam pasy i przejechałam dłonią po włosach. Chyba zaczęłam się denerwować. To przez to, że siedzę w bezruchu i nic nie mogę ze sobą zrobić, poza rytmicznym potupywaniem w wycieraczki. Nie mogąc znaleźć sobie żadnego konkretnego zajęcia zaczęłam bezwiednie myśleć nad całą sytuacją.
    Wypuściłam głośno powietrze i mocniej wcisnęłam się w fotel. Kompletnie nie wiedziałam co mnie czeka.


    W napięciu wpatrywał się w ekran obserwując każdy jej ruch. Uśmiechnął się i pokręcił głową z aprobatą.


    Spojrzałam na zegar w desce rozdzielczej. Od 13 minut stoimy w korku. Mam dokładnie 7 minut żeby znaleźć się na miejscu. Pozostaje mi mały maraton, który muszę przebiec żeby dotrzeć do celu. Maraton z czasem. Kiedy zaczęłam odpinać pasy, usłyszałam zachrypnięty głos.
    - Poczekaj. - Starszy Pan zaczął coś robić przy siedzeniu obok. Podał mi czarny sportowy plecak. - Pilnuj tego jak oka w głowie. - Zdezorientowana sięgnęłam po torbę i zarzuciłam ją sobie na plecy. Lustrowałam go przez chwilę, ale nie miał zamiaru powiedzieć nic więcej. Wyciągnęłam kilka banknotów z kieszeni i podałam je taksówkarzowi.
    - Widzisz ten szary budynek? - Wskazał palcem prawie dotykając przedniej szyby. - Kieruj się tam, później odbij od niego w prawo i stań na środku parkingu.
    Pokiwałam głową i otworzyłam drzwiczki.
    - To dotyczy Twojego ojca. Nie otwieraj torby.
    Jasna cholera.
    Wyszłam z auta. Spławiłam pytania, które cisnęły mi się na język i zaczęłam biec.
 

***

Witam Państwa po dwumiesięcznej przerwie. Powracam, jednak rozdziały nie będą pojawiać się regularnie, takim już jestem typem osoby. Roztrzepana. Jednak kolejny rozdział nie pojawi się jeżeli nie zobaczę magicznej liczby 11 komentarzy pod tym rozdziałem. Pytania? Twitter